O tym, co gra w duszy chłopakom z zespołu Masters

środa, 29.7.2015 12:54 4900 0

Z  zespołem Masters rozmawia Sebastian Bartoszyński, Urząd Miasta w Piławie Górnej.

- Jesteś królem disco polo? To prawie dosłowny cytat z waszej płyty… Jak zostać królem?

- Paweł Jasionowski (wokal) - Nie jestem królem.

-  Według wielu dziennikarzy to wy nadajecie nowy styl temu dobrze zakorzenionemu w polskich realiach gatunkowi.

-  Paweł Janas (akordeon) - Ponieważ w zespole nie gram tak długo jak jego założyciel, chyba łatwiej mi będzie odpowiedzieć. Poznaliśmy się już jakiś czas temu, na koncercie i stwierdziliśmy, że spróbujemy połączyć siły. Faktycznie, pojawienie się akordeonisty musiało mieć wpływ na postrzeganie zespołu jako inicjatora nowych trendów, ale Paweł, od kiedy pamiętam, nieustannie wprowadzał innowacje. Zawsze miał bardzo świeże pomysły i wydaje mi się, że w takim sensie można powiedzieć, że jest twórcą nowego nurtu. Ten kierunek oczywiście pozostaje w kręgu disco, ale bardziej wytrawnego, niekoniecznie disco polo, na którym wciąż jednak bazujemy w poszukiwaniach ciekawej formy. Chcemy zrobić coś nowego, ale niełatwo się przebić…

- Co jest potrzebne. Akordeon, nowe instrumentarium?

- PJ (w) - Od samego początku istnienia grupy Masters mieszamy gatunki i brzmienia. Chcemy, żeby nasze utwory w jakiś sposób wyróżniały się na tle pozostałych, sklasyfikowanych w tym czy innym gatunku. Staramy się odróżniać od innych wykonawców. Moim zdaniem w dzisiejszych czasach najbardziej liczy się szeroko rozumiana oryginalność. Tak samo pomysłowość aranżacji jak i wygląd zespołu na scenie. Wprawdzie kontynuujemy kurs obrany przed ośmioma laty, czyli skoczna i radosna muzyka do tańca,  ale postępujemy z duchem czasu. Reagujemy na zmieniające się trendy w muzyce czy studyjnych brzmieniach. Wprowadzamy też dużo muzyki akordeonowej. Chętnie korzystamy z serbskiego dorobku albo ogólniej - muzyki bałkańskiej.

- PJ (a) - Pomijając już konkretne style czy gatunki, uważamy, że na scenie świetnie sprawdza się folk, innymi słowy - muzyka głęboko tradycyjna. To zawsze było modne i pewnie zawsze będzie. Historia muzyki zaczęła się przecież od przygrywania do tańca. Muzyka ludowa jest głęboko zakorzeniona w wielu różnych kulturach. 

- Czy twoje muzyczne korzenie jakoś pomogły w karierze zespołu?

- PJ (w) Na pewno. Urodziłem się w Zambrowie na Podlasiu, regionie powszechnie uważanym za polską mekkę disco. Stamtąd pochodzi większość zespołów disco polo. Ta muzyka nigdy nie była mi obca, mimo że w szkole muzycznej drugiego stopnia grałem na saksofonie i fortepianie. Nie miałem więc do czynienia z disco w takim stopniu jak dzisiaj. Choć brałem wtedy udział w różnych przedsięwzięciach (grałem w big bandzie i kwartecie saksofonowym) i stykałem się z różną muzyką (począwszy od klasycznej przez jazz czy rozrywkową), byłem też klawiszowcem i wokalistą w projekcie, który udzielał się na różnego rodzaju imprezach okolicznościowych, typu wesela. To był mój pierwszy profesjonalny kontakt z disco. Od zaplecza dowiedziałem się, jak można tę muzykę robić i poznałem jej tajniki. Właśnie na potrzeby obsługiwanych przez nas imprez zaaranżowałem w 2007 roku utwór „Żono moja”. Już rok później do piosenki powstał teledysk, a wydawca zaprosił nas do współpracy. Potem nagraliśmy drugą płytę, trzecią, czwartą i kolejne teledyski. Zaczęły się pierwsze koncerty i tak występujemy do dziś.

- PJ (w) - Nasza twórczość różni się od stricte disco polo. Łączymy różne gatunki, więc trudno określić, jaką muzykę wykonuje zespół Masters. Czy to jest jeszcze disco czy może już dance albo pop? My sami staramy się jej nie szufladkować. Tworzymy to, co nam w duszy gra i kiedy komponujemy czy aranżujemy nowe utwory, w ogóle nie zastanawiamy się, jak będą postrzegane przez słuchaczy. Dla nas liczy się, żeby dotarły do jak największej liczby odbiorców, bo o to przecież chodzi w szeroko pojętej muzyce popularnej.    

- Teledysk „Żono moja” ma już 32 miliony wyświetleń. Jaki jest przepis na tak dużą oglądalność?

- PJ (w) - Ciężko szukać analogii przeboju z przepisem na zupę czy dobre danie. Właściwie nie ma czegoś takiego jak recepta na sukces. Teledysk powstał trochę przypadkiem. Zrobiłem taneczną aranżację utworu z lat siedemdziesiątych, który wykonywał chorwacki piosenkarz Darko Domjan. Oryginalny utwór jest dzisiaj prawdziwym dinozaurem, bo ma ponad 40 lat. Naszą aranżację chciał umieścić wydawca muzyczny na kompletowanej składance disco polo. Oczywiście zgodziliśmy się i okazało się, że piosenka cieszy się dużym powodzeniem również na różnego rodzaju zabawach tanecznych. Wówczas wydawca składanki zaproponował nam publikację naszej pierwszej płyty i teledysku. Po prostu zadzwonił i  powiedział, gdzie i kiedy mamy się stawić, a on już zadba o resztę. Teledysk jest, jaki jest. To miłe, że utwór, który nagraliśmy jako pierwszy, tak naprawdę, bez żadnego stresu, ma największą oglądalność. Późniejsze kawałki, które być może powstały z większym rozmachem i zaangażowaniem zespołu, nie osiągają takiego sukcesu.  

- Zatrudniacie już specjalistów czy sami jesteście realizatorami klipów?

- PJ (a) - Oczywiście, staramy się zatrudniać profesjonalną ekipę, ale nie ukrywam, że sami też dużo wnosimy do teledysków. Przykładem niech będzie czerwony akordeon. Od kilku miesięcy stał się nieodzownym elementem zespołu, wykorzystywanym przy niemal każdej okazji. Dużo podróżujemy, zwłaszcza w czasie cieplejszych miesięcy, a podczas wyjazdów rodzą się różne pomysły. Powstają w najrozmaitszy sposób. Często wieczorami. Czasem po prostu coś nam wpadnie w oko albo któryś z nas, surfując w internecie, trafi na jakąś ciekawostkę. Staramy się też obserwować, co dzieje się za granicą, na świecie.  Łączymy nowe elementy i na tej podstawie tworzymy własne pomysły.

- Niemcy, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone… W jakich krajach jeszcze graliście?

- PJ (w) - Litwa, Holandia, a ostatnio Szwajcaria.

- PJ (a) - Belgia, Kanada …

- PJ (w) - A w ostatni weekend czerwca jako pierwszy reprezentant tego gatunku muzycznego  gramy koncert na Ukrainie, niedaleko Lwowa. Mamy nadzieję, że to będzie fascynująca podróż i miła niespodzianka. To nasz bratni kraj, ale tak naprawdę bardzo różniący się od Polski. Taka podróż, kiedy można poznać słowiańską kulturę, odmienną od naszej, zawsze jest źródłem ciekawych doświadczeń.

- Która z tras wywarła na was największe wrażenie?

- PJ (w) - Wszystkie. Publiczność naszych koncertów zagranicznych stanowią Polacy, którzy kiedyś wyemigrowali z kraju. Mieszkają za granicą, ale wciąż mają kontakt z polską kulturą za pośrednictwem internetu czy płyt CD, co w dzisiejszych czasach stało się dużo prostsze niż dawniej. Tak więc są odbiorcami, którzy już znają nasze utwory, którzy chętnie przychodzą też na inne polskie imprezy. Cieszymy się, że coraz więcej gramy za granicą, bo możemy obcować z Polakami głęboko zakorzenionymi w obcej kulturze, co nas w jakiś sposób inspiruje również muzycznie.

- Jedną z waszych płyt, która rozeszła się w nakładzie 30. tysięcy egzemplarzy, zatytułowaliście nawet „Viva Polania”. Jak jesteście postrzegani przez środowiska polonijne?

PJ (w) - Bardzo podobnie jak w Polsce, bo to analogiczna publiczność, można by nawet powiedzieć, że ta sama. Rzeczywiście, płyta „Viva Polania” uzyskała status platynowej. A skoro już mowa o płycie, to cały czas zbieramy materiał na nowy krążek. Od niedawna na koncertach wykonujemy kilka premierowych utworów, które nie znalazły się na żadnej z płyt, ale jeśli już będziemy wydawać następną, to na pewno je umieścimy. Być może słuchacze znają z naszego profilu na Facebooku czy z rozgłośni radiowych lub stacji telewizyjnych: „Mazureczkę”, „Góraleczkę”, do której planujemy niedługo nakręcić klip w górach, „Karuzelę mego życia” albo „Ona”. To utwory, które nie dojrzały jeszcze do wydania na płycie, bo nie uzbieraliśmy kompletnego materiału.

- PJ (a) - Na skompletowaniu zależy nam tym bardziej, że utwory te wyróżniają się na tle pozostałych. Czasem nawet mocno kontrastują, ponieważ reprezentują już nowy kierunek w disco.

- Czy rosnąca popularność zespołu nie koliduje z życiem prywatnym?

- PJ (a) - Wydaje mi się, że potrafimy poukładać to wszystko. Przecież obydwaj skończyliśmy studia i jakoś sobie poradziliśmy. 

PJ (w) - A poza tym naprawdę jesteśmy normalnymi facetami. Mimo że zakończyliśmy naukę na uczelni, to prowadzimy życie totalnie studenckie. Spotykamy się ze znajomymi nad Wisłą. Jak każdy student lubimy wino, taniec, śpiew. Żyjemy normalnie, choć oczywiście wyznaczamy granicę między życiem prywatnym a zawodowym. Istnieją jednak luki, przez które przenikają się prywatność z profesją. Tak się dzieje, gdy niektóre pomysły z imprez ze znajomymi wykorzystujemy w naszej twórczości. A czasem na odwrót.

 

- A’ propos prywatnego życia. Paweł Jasionowski podobno ma 24 lata, a Paweł Janas?

- PJ (a) - Ja mam 20! (śmiech).

- Wśród waszych fanów chyba najwięcej jest kobiet. Panie to temat wielu utworów. Co was inspiruje? Doświadczenie?

- PJ (a) - Wydaje mi się, że zarówno ja, jak i Paweł, pomimo tego, że jesteśmy normalni, prowadzimy barwne życie i dużo już doświadczyliśmy. Znamy wiele ciekawych historii. Łatwo nam to odzwierciedlać na scenie. Jak większość muzyków, wszystko, co nas otacza, przekładamy na tekst i melodię.

PJ (w) - Nie do końca zgodziłbym się z twierdzeniem, że większość naszych fanów to słuchaczki. Z Facebooka wynika, że stanowią 57%. Jeśli jednak chodzi o koncerty, to faktycznie zauważyliśmy, że szczególnie pierwsze rzędy pod sceną oblegają kobiety. No cóż, trudno się dziwić. W końcu w zespole jest jeden przystojny, akordeonista Paweł Janas… Podejrzewam, że kolejka fanek ustawia się zawsze do niego.

- Zdarzają się wam oferty matrymonialne?

PJ (w) -  Przyjmujemy tylko oferty koncertowe. (śmiech)

- Wasze plany na przyszłość…

PJ (w) -  Jak w każdy weekend czeka nas podróż po Polsce naszym Mastersmobile. Tak jak wspomniałem, jedziemy też na Ukrainę…

- I wracacie?

PJ (w) - Tak. Chyba że przeprowadzimy się do Lwowa. Ponoć są tam piękne kobiety, jest dużo Polek, dużo Polaków, więc kto wie…

- To czego byście sobie życzyli?

PJ (w) - Żeby było tak, jak jest. (śmiech)

źródło: UM Piława Górna

Dodaj komentarz

Komentarze (0)